Po jaką cholerę szukać na drugim końcu świata skoro wszystko jest w zasięgu ręki? Takie motto tym razem przyświecało mi w tegorocznych górskich wojażach. Cel: budżetowy wyjazd do nieznanych mi rejonów (o co trudno), w przednim i sprawdzonym towarzystwie (łatwo). Austria. Najpierw przygotowałem auto – założenie: śpimy w nim i z niego startujemy w góry. Przeróbki na podzespołach z Castoramy poprzedziły dokładne przemyślenia i projekty i okazały się strzałem w dziesiątkę: koszty zorganizowania platformy do spania w aucie to ok. 400 zł…. Się sprawdziła rewelacyjnie, byliśmy niezależni od wszelkiego rodzaju ograniczeń – nocleg na autostradzie, w granicach parku narodowego, w mieście, na parkingu itd… Zatrzymuję auto i kładę się spać…. tyle. Tym latem wymyśliłem, żeby odwiedzić wspinaczkowo rejony, które dotychczas zaliczamy tranzytowo… Padł wybór na Gesause. O rany! Jakie wielkie ściany! Się nie spodziewałem! Takie małe Dolomity (małe?), długość podejść 3h + pokonanie dróg 600-800 m to nie lada wyzwanie… Podczas mocno upalnych dni zrobiliśmy kilka dróg w najbardziej przystępnym masywie Kalbling, zahaczyliśmy też o znajomy nam doskonale Hollental i kilka skalnych rejonów w Czechach, gdzie niestety pogoda nam już nie pozwoliła podziałać. Był czas na turystykę, zwiedzenie kilku zamków i miasteczek. Ostatecznie wylądowaliśmy w Szwajcarce na Wędrownym Przeglądzie Piosenki POLANA, ale to już inna historia… Kilka fotek autorstwa mojego i Jagody: