Najbardziej obawiałem się czy nie zawiedzie nasze autko, bo to że my jesteśmy nie do zdarcia – powszechnie wiadomo 🙂 Założenia trzytygodniowego sierpniowego tripu były ambitne:
- Niemcy – kilka dni na Frankenjurze (jeszcze tam się nie wspinaliśmy)
- Francja – Alpy Delfinatu, Ecrins – granitowe wspinanie
- Włochy – Adriatyk
- Słowenia – via Celje
- Węgry – Balaton, Budapeszt
- Słowacja – tylko przejazdem
- Bieszczady – powrót po latach!!!! i Festiwal „Rozsypaniec” w Cisnej
Plan zrealizowaliśmy w całości, choć byliśmy przygotowani na różne warianty gdyby pogoda namieszała. Zabraliśmy do Mundzia wszystko!!! żarcie, górę szpeju, torbę przewodników po górach całej Europy (nigdy nie wiadomo gdzie będzie świeciło słońce). Najpierw malownicza Frankenjura – trzy dni wspinania po skałach ukrytych w lasach, trzeba się trochę naszukać, ale warto. Dużo wspinu, dobry patent na upalne lato. Trzeba było przywyknąć do ubogiej asekuracji – pierwsza wpinka często w połowie drogi hehe… Zrobiliśmy parę dróg, kilka fotek, Jaga zgubiła telefon i pojechaliśmy do Francji 😉
A tam jak w raju… granitowe morze! Spaliśmy na super campach w Ailefroide oraz w la Berarde. I wspinaliśmy się po granicie! Olbrzymi wybór dróg wielowyciągowych o różnych stopniach trudności, kilka – kilkadziesiąt wyciągów. Cudne widoki! Świetna skała. W przerwie we wspinaniu zafundowaliśmy sobie dwudniową przygodę z lodowcem i weszliśmy na Dome du Neige des Ecrins 4015 m. Chcieliśmy wejść na Barre des Ecrins 4102m, ale trochę źle to rozegraliśmy czasowo (może zabrakło spręża? a może to idea wakacji bez napinki?) Zadowoliliśmy się niższym wierzchołkiem.
W końcu trzeba było wyruszyć w podróż po przekątnej Europy – Włochy (Adriatyk jak zupa – ciepły i słony), Słowenia, Węgry (tu dłuższy postój na Balaton i Budapeszt) i przez Słowację dojechaliśmy w Bieszczady. Ten ostatni punkt – bardzo nostalgiczna podróż, tyle czasu mnie tu nie było… A przez wiele lat włóczyłem się po połoninach, Otrycie, Tworylnym, Hulskiem zafascynowany magią i historią tego miejsca…
Teraz w kilka dni szybka retrospekcja (Jagoda pierwszy raz w Bieszczadach – zamęczałem ją wykładami historycznymi i wspomnieniami). Wtajemniczeni wiedzą, że lata temu zostałem odznaczony przez wojewodę krośnieńskiego – „Zasłużony Bieszczadom” hehehe… To były czasy…
I muzyka! mnóstwo muzyki z klimatów jakie zapadły mi w serce w latach harcerskich – W Cisnej i Dołżycy trwały Bieszczadzkie Spotkania ze Sztuką „Rozsypaniec” – ostatni cel naszego tripu. „Rozsypaniec” to pośrednia kontynuacja kultowego Jarmarku w Wołosatem, który ukształtował mnie muzycznie na całe życie… Tak więc w dzień włóczyliśmy się po połoninach w poszukiwaniu śladów bolesnej historii tej krainy, a wieczorami koncerty!!! Chciałem tez wspiąć się koniecznie na Kamieniu Leskim, ale jak ujrzeliśmy ten monolit to jakoś Zalew Soliński zwyciężył hehe…
I w końcu do domu…. 5 tysięcy kilometrów, przetrzebiony portfel, zgubiony telefon, setki fotek i głowa pełna kolejnych pomysłów, hej!
ZAPRASZAM DO GALERII !!! 72 FOTOGRAFIE !!!
Te lepsze fotki spowodowała Jagoda, te gorsze oczywiście ja 😉
endrju